niedziela, 27 marca 2011

Zadziwiający Maurycy i jego edukowane gryzonie, Terry Pratchett

Jestem fanatyczną wielbicielką twórczości Pratchetta. Nałogowo czytam i kolekcjonuję wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. Wśród mojej pokaźnej kolekcji znajdują się jedynie pozycje tłumaczone przez Piotra W. Cholewę, którego uważam za absolutnego mistrza pióra. Jest to dla mnie człowiek, który jak nikt inny rozumie specyficzny humor Pratchetta, a także sam ma niesamowitą fantazję i talent do tworzenia wspaniałych przekładów. Dlaczego nie ufam nikomu innemu? Z prostej przyczyny – zraziłam się, gdy przy okazji czytania jakiejś książki przy jednym czy drugim żarcie pojawiła się informacja o nieprzetłumaczalnej grze słów. To naprawdę potrafi zepsuć wszystko! Dla Piotra Cholewy nie ma jednak rzeczy niemożliwych i okazuje się, że nasz piękny język również nadaje się do różnego rodzaju gier słownych i chyba z każdej językowej opresji da się wyjść triumfując. Zdaję sobie sprawę, że fakt, iż Pratchett bawi mnie do łez, to w dużej mierze właśnie zasługa tłumacza. Ale do meritum! Gdy tylko okazało się, że ma się pojawić nowe wydanie kilku powieści mojego ukochanego autora w nowym przekładzie mojego ukochanego tłumacza, wiedziałam po pierwsze, że muszę te książki zdobyć, a po drugie, że będę zachwycona lekturą. I tak oczywiście się stało.

Zadziwiający Maurycy i jego edukowane gryzonie teoretycznie należą do Świata Dysku. Teoretycznie, bowiem nie do końca możemy tę przynależność odczuć podczas lektury. Brakuje pewnych stałych elementów topografii, kluczowych postaci, które zazwyczaj kojarzymy z dyskowym klimatem. Ot, baśniowa historia, która mogłaby się rozegrać absolutnie wszędzie. Nie jest to jednak zarzut, co to, to nie! Czasem dobrze jest odetchnąć od tego co znamy i poznać coś zupełnie innego. Powieść o myślącym, sprytnym kocie, grupie inteligentnych, mających problemy egzystencjalne szczurach i głupawym z wyglądu chłopaku zauroczyła mnie od pierwszych stron. Choć sprawia wrażenie lekkiej bajeczki dla dzieci, solidnie opartej na znanym motywie szczurzego grajka, to w rzeczywistości chodzi, jak zawsze, o coś więcej.

Fabuła powieści jest bardzo prosta, ale i urzekająca. Maurycy, bardzo cyniczny, inteligentny kocur, który pewnego dnia obudził się, i stwierdził, że nie dość, że myśli, to jeszcze mówi, ma patent na zarobienie fortuny. Wystarczy zaangażować grupę gryzoni, które po zjedzeniu resztek z Niewidocznego Uniwersytetu stały się nagle bardzo edukowane, dołożyć do tego utalentowanego, lecz niepozornego grajka i ruszyć od miasteczka, do miasteczka z numerem popisowym. Przy takim zespole nie trudno wmówić mieszkańcom inwazję szczurów, zasugerować pomoc, zgarnąć okrągłą sumkę za pozbycie się plagi, a na końcu podzielić się zyskiem. Tyle, że u szczurów zaczyna kształtować się coś na kształt kręgosłupa moralnego. No i trafiają w miejsce, zupełnie inne niż dotychczas.

W powieści znajdziemy sporo typowego dla Pratchetta humoru, specyficznie konstruowanych dialogów i refleksji. Tym razem jednak autor wyczarował dość niepokojącą, a miejscami mroczną historię, po której zupełnie inaczej spojrzymy na świat małych szkodników. Przynajmniej ja spojrzałam.

U Pratchetta uwielbiam ciekawie zarysowanych bohaterów. Również w tej powieści poznamy całą gamę interesujących osobowości, od szczurów o barwnych imionach Sardynki, Mielonka, Brzoskwinia, Ciemnybrąz czy Pożywna, obdarzonych ludzkimi charakterami, przez Maurycego, który dla mnie jest czystą esencją kota, choć nie zjada niczego, co mówi, młodego grajka, nie tak głupiego, na jakiego wygląda i Malicię, absolutnie irytującą, pogrążoną w świecie fantazji córkę burmistrza Blintzowych Łaźni. Wszyscy zostaną rzuceni w wir przygód, niebezpieczeństw i knowań, będą musieli zmierzyć się z człowiekiem, którego tak naprawdę niewiele różni od szczura, odnaleźć się w trudnym świecie cywilizacji, rozwiązać jakoś konflikt nowego ze starym i ostatecznie pójść z duchem czasu. Dzięki tym zabiegom lektura powieści jest naprawdę błyskawiczna i przyjemna, a sama książka nie pozostaje jedynie niewymagającym czytadłem.
Warto jednak uprzedzić, że powieść Zadziwiający Maurycy (…) jest inna od pozostałych części cyklu i, choć na pewno nie jest gorsza, to jednak nie do końca oddaje to, czym autor raczy nas niejako na co dzień. Być może z tego względu odradzałabym rozpoczynanie swojej przygody ze Światem Dysku od tej właśnie pozycji. Osobom, którym twórczość Pratchetta nie jest obca, polecam ją z czystym sumieniem. Bez wątpienia docenią lekkość pióra, pomysł i doskonałe wykonanie tej w gruncie rzeczy prostej opowieści, odnajdą specyficzny klimat, trochę się wystraszą i więcej pośmieją. W rankingu moich ulubionych książek Terrego Pratchetta Zadziwiający Maurycy i jego edukowane gryzonie nie znajdzie jednak miejsca na podium. Przy tak ogromnym wyborze, okazuje się, iż Pratchett napisał sporo lepszych książek, z którymi naprawdę trudno konkurować.



Recenzja została napisana dla portalu FANTASTA.

9 komentarzy:

  1. O, nie wiedziałam, że to wyszło w najlepszym z przekładów.
    Uwielbiam Pratchetta i po kryjomu od lat podkochuję się w Samuelu Vimesie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A widzisz, "Maurycy" należy do moich ulubionych powieści Pratchetta, choć przeczytałem go na razie tylko w tłumaczeniu "niekanonicznym";), przedcholewoskim:). Owszem, to nie jest klasyczny Świat Dysku, choć akcja toczy się w tym właśnie uniwersum. Jest w tej powieści kilka scen sprawiających, że wyrasta ona ponad przeciętność. Jest nawet jedna, przy której co wrażliwsze mogą nawet popłakać (sprawdzone na siostrze:) ). Zdecydowanie należę do fanów Maurycego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja najbardziej lubię Wiedźmy i Carpe Jugulum i coś nie pozwalam innym wybić się na prowadzenie ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Pratchett'a uwielbia moja druga połówka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To pierwszy Pratchett, którego kupiłam mojej siostrze(jeszcze w starym tłumaczeniu, za to w twardej oprawie)i jedyny, jaki się jej spodobał(tych o Rincewindzie nie doczytała do końca, a Wiedźmy jej nie zachwyciły - co za herezje!). To całkiem niezła książka, również dla osób, które nie są wielkimi fanami Pratchetta(j.w.), ale fakt, napisał lepsze powieści(może dlatego, że Maurycy jest chyba bardziej skierowany do młodszych czytelników). Prywatnie uwielbiam Marchewę Żelaznywładssona, ale najulubieńszą książką są "Trzy Wiedźmy" :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Marchewa jest super! A Trzy Wiedźmy to chyba też moja ukochana :D
    Fajnie, że napisałaś, jak to może wyglądać od drugiej strony, czyli właśnie, że może to być jedyna, która się spodoba! (choć osobiście też uważam to za herezję:P)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chociaż mam już na półce Maurycego, tego przekładu nie mogę sobie odpuścić ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...