Matthew Swift powraca i musi ocalić Londyn. Nie jest tym faktem szczególnie zachwycony, zwłaszcza, że co krok ktoś próbuje go zabić, no i chodzi w nie swoich butach. Kiedy jednak zdychają kruki w Tower, zniszczeniu ulega Londyński Kamień, a na Londyńskim Murze pojawia się dziwne graffiti, innymi słowy kiedy jedna po drugiej padają wszelkie magiczne zapory chroniące miasto, ktoś musi stanąć na wysokości zadania. I nie powinien przeszkodzić mu paniczny strach przed człowiekiem w garniturze w prążki, który bez jednego dotknięcia pociął skórę ostatniego Nocnego Burmistrza w drobne, krwawe paseczki.
Kate Griffin szybko podbiła moje serce Szaleństwem Aniołów, fantastyczną powieścią osadzoną głęboko w realiach urban fantasy. Z niecierpliwością czekałam na kontynuację tej wybornej lektury i na samym wstępie mogę zaznaczyć, że poza kilkoma drobiazgami nie rozczarowałam się. Konstrukcja Nocnego Burmistrza nawiązuje do pierwszego tomu przygód miejskiego czarownika. Matthew Swift budzi się w dziwnych okolicznościach, ostatnim faktem, jaki pamięta jest odebrany telefon i mrok. Po raz kolejny jego życie jest zagrożone i nie do końca rozumie jaka jest jego rola w tym dziwnym scenariuszu. Choć zabieg ten nie powoduje już takiego zaskoczenia i ciekawości u czytelnika, jak w przypadku części pierwszej, to jednak mi osobiście naprawdę się spodobał. Traktuję to jako odwołanie do początku przygód naszego bohatera, swego rodzaju mrugnięcie okiem: Znacie to? Więc posłuchajcie… Bo dalsze dzieje Swifta to już zupełnie inna bajka.
Choć z wizją miejskiej magii zapoznaliśmy się już bardzo dobrze w ramach poprzedniej części serii, to nadal robi ona niesamowite wrażenie. Pomysł, aby wypływała ona z serca miasta uważam za jeden z najlepszych w literaturze fantastycznej, miałam jednak nadzieję, iż zostanie on nieco bardziej rozbudowany i czymś jeszcze nas zaskoczy. Niestety mamy do czynienia przede wszystkim z powieleniem starych rozwiązań. Jest to mała wada książki, związana być może z moimi ogromnymi oczekiwaniami. Wada na tyle nieznaczna, że absolutnie nie zepsuła mi przyjemności płynącej z lektury.
Książkę czyta się bardzo szybko. Nie brakuje tu galopującej akcji, zaskakujących rozwiązań i świetnych dialogów, które fantastycznie napędzają całą fabułę. Bardzo podoba mi się styl Kate Griffin – jest dowcipny, czasem cyniczny i ironiczny, bardzo plastyczny. Wciągają rewelacyjne opisy, sympatię wzbudzają różnorodni bohaterowie, nadal ciekawi dwoistość narracji. I choć sama akcja zdaje się być nieco spokojniejsza niż ta w Szaleństwie Aniołów, to wynagradza ją naprawdę rewelacyjne zakończenie. Pytanie tylko z czym będzie się musiał zmierzyć miejski czarnoksiężnik w kolejnym tomie? Trudno mi wyobrazić sobie coś bardziej spektakularnego, niż walka o uratowanie Londynu. No ale może autorka stanie na wysokości zadania i zafunduje nam coś jeszcze bardziej emocjonującego?
Wraz z kolejnym tomem postać głównego bohatera podoba mi się coraz bardziej. Matthew Swift przede wszystkim nie jest typowym bohaterem heroicznym, który z każdej opresji wychodzi cało a do tego ma kryształowe serce i wiecznie lśniącą zbroję. To człowiek, który czasem się boi, który nie chce bezsensownie się poświęcać, bywa zmęczony, cierpi. I zaklina widma w butelki po piwie.
Podobnie jak tom pierwszy Nocny Burmistrz to bardzo dobre urban fantasy z elementami mrocznego kryminału. Nie ukrywam, że jestem fanką takiego gatunku, więc lektura sprawiła mi wielką przyjemność. Dodatkowym atutem okazała się spora gama niesamowitych pomysłów, zgrabnie wplecionych w fabułę. Jednym z moich ulubionych zabiegów zastosowanych w książce jest zabawa z doskonale znanym archetypem czarownic. Czarnoksiężnik spotyka na swej drodze trzy kobiety, które w wielkim kotle… gotują herbatę. I nagle określenie „Dziewica, Matka i Starucha” nie chce jakoś przejść przez gardło na określenie tych współczesnych, miejskich wiedźm. Zainteresowała mnie również Czarna Taksówka, jej nietypowy kierowca i jeszcze bardziej nietypowa forma zapłaty za kurs. Takich perełek jest w powieści więcej!
Nocny Burmistrz to godna kontynuacja Szaleństwa Aniołów. Nie unika niestety pułapek cyklu – największy żal mam do autorki za to, że nie zagłębiła się jeszcze bardziej w kreację świata przedstawionego oraz nie przybliżyła nam mechanizmów rządzących magią. Z drugiej jednak strony uważam, że nadal jest to wyśmienita lektura dla bardzo różnych czytelników. Nie polecałabym sięgania po nią bez znajomości części pierwszej. Niby prezentuje zupełnie inną historię, niby starych bohaterów możemy poznać od nowa, jednak trudno zrozumieć istotę Matthew Swifta i jego losy bez znajomości wcześniejszych perypetii. Zresztą pomijając Szaleństwo Aniołów pozbawilibyście się wielkiej przyjemności – jest to książka, która zapiera dech w piersiach. Myślę, że Nocny Burmistrz nie oszałamia aż tak bardzo czytelnika wizją świata, bo tą już znamy, nie posiada też tak zwariowanej fabuły jak Szaleństwo Aniołów, jest jednak jej godną kontynuacją a przy tym naprawdę dobrze napisaną powieścią, która pozostawia po sobie uczucie satysfakcji z porządnej lektury. Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom.
Recenzja napisana dla portalu FANTASTA.
Mam na półce i nie mogę się doczekać aż ją przeczytam, bo pierwszy tom mnie zachwycił :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie za dużo fantastyki.
OdpowiedzUsuńZachęcona recenzjami (między innymi Twoją) ucieszyłam się, jak w bibliotece znalazłam Szaleństwo Aniołów. Niestety zupełnie mi się nie spodobało, ale to tak, jak rzadko która książka fantasy. I z mojego punktu widzenia zupełnie nie rozumiem jak komuś to się może podobać :D. Autorka pisze strasznie ciężko.
OdpowiedzUsuńOdkąd przeczytałam opis "Szaleństwa Aniołów" bardzo chciałam zdobyć książkę. I są duże szanse, że w najbliższym czasie uda mi się nabyć obie części, więc na wszelki wypadek przeczytałam tylko ocenę końcową. Po lekturze wrócę na wnikliwszą analizę i porównanie wrażeń :)
OdpowiedzUsuńTa książką bardzo przypomina mi "Mojego Własnego Diabła" Mike'ya Carey'a, nie tylko ze względu na podobieństwa między głównymi bohaterami, bowiem żaden z nich nie jest idealny, ale też ze względu na miejsce akcji. Niestety, w przypadku "Szaleństwa Aniołów" byłam MOCNO nienasycona.
OdpowiedzUsuń