wtorek, 26 lipca 2011

W północ się odzieję, Terry Pratchett

Dla nikogo nie jest już chyba tajemnicą fakt, że Terry Pratchett należy do grona moich ulubionych pisarzy. Nie wszyscy wiedzą jednak, iż moją ulubioną serią Świata Dysku jest cykl o czarownicach. Ku mojej wielkiej radości w najnowszej powieści W północ się odzieję występują właśnie czarownice. Mnóstwo czarownic! Mamy do czynienia nawet z całkiem niezłym polowaniem na czarownice. Czy może być lepiej?

Choć książka, o której mam przyjemność pisać jest już kolejną w cyklu o Tiffany Obolałej (w poprzednim tłumaczeniu była to Akwilia Dokuczliwa), to jednak ja zdecydowałam się na swego rodzaju eksperyment i sięgnęłam po nią bez znajomości poprzedniczek. I od razu zapewniam – nie stanowi to żadnego problemu, jak zawsze zresztą w przypadku każdej serii Pratchetta. Być może ominęło mnie nieco smaczków dotyczących odniesień do wcześniejszych perypetii młodziutkiej czarownicy, jednak przyjemność płynąca z lektury nie została niczym zakłócona. Nie spodziewałam się, żeby tym razem miało być inaczej – powieści Pratchetta możemy czytać naprzemiennie, możemy zacząć od ostatnich czy wybierać jedynie interesujące nas tytuły. Kolejność jest tu najmniej istotna, liczy się fantastyczny humor i barwne przygody całej plejady bohaterów.

Terry Pratchett ma niesamowity talent do tworzenia opowieści z pozoru znanych a nawet oklepanych. Ile bowiem było już książek o czarownicach czy wiedźmach, ile razy czytaliśmy czy słyszeliśmy o złych siłach, w ilu historiach występowały krasnoludki? W powieści W północ się odzieję to wszystko oczywiście jest! Jest czarownica, wspomniana już Tiffany Obolała, żyjąca w spokojnej krainie Kreda, są Nac Mac Feeglowie – lud ciut ludzi skorych do psot, lecz w gruncie rzeczy pomocnych i przyjacielskich. Jest wreszcie mroczna siła, która odradza się po długim okresie uśpienia i która sprawia, że nastanie czas polowania na złą wiedźmę (która, jak sami przecież wiecie, nie jest przecież taka zła). Choć z pozoru takie rozwiązanie autora może wyglądać jak zarzut, na pewno nim nie jest. Pratchett wrzuca do wora całą gamę znanych motywów i kilku archetypicznych bohaterów, miesza i tworzy z tego zupełnie nową jakość. W tym przypadku przesympatyczną, momentami odrobinę mroczną, lecz przede wszystkim przezabawną powieść, która przykuwa do fotela i powoduje niekontrolowane wybuchy śmiechu.

Za co cenię sobie twórczość Terry`ego Pratchetta? Przede wszystkim za drobiazgi, którymi naszpikowane są jego powieści. Tym razem były to takie smaczki, jak choćby teoria gumowych strun czy dość istotna dla fabuły książka Stos na czarownice. Niby nic, a jednak napotykając na takie mrugnięcia okiem od autora nie sposób nie docenić jego inwencji i błyskotliwości. Imponuje mi również, że obok tematów błahych, jakimi – nie czarujmy się – są często przygody opisywane w jego powieściach, Pratchett potrafi wspomnieć o sprawach poważnych, czasem nieprzyjemnych, smutnych. Taki wątek znalazł się w powieści W północ się odzieję i dość szeroko opisany został w rozdziale Kocia muzyka. Bardzo sobie cenie pogodne i optymistyczne spojrzenie autora na świat, cieszę się jednak, że nie zupełnie ten świat idealizuje i dotyka również tej mroczniejszej strony ludzkiej natury. Lubię również kreowanych przez niego bohaterów, tym razem mam jednak drobną uwagę. Tiffany dorasta wraz z rozwijaniem się cyklu. W recenzowanej przeze mnie powieści ma lat szesnaście, jest jednak dojrzała i świadoma, jakby miała ich trzydzieści. I ja rozumiem, że jest czarownicą, rozumiem, że ma to jakieś swoje uzasadnienie, jednak dla mnie to proste wytłumaczenie jest wysoce niesatysfakcjonujące, przez co sama bohaterka straciła nieco na swej wiarygodności. Co nie zmienia faktu, że bardzo ją polubiłam i książkę uważam za bardzo udaną.

Choć cykl o Tiffany Obolałej stanowić ma nieco inną serię niż znany i lubiany cykl o wiedźmach, to jednak nie obeszło się bez doskonale nam znanych bohaterek – niani Ogg i babci Weatherwax. Okazało się to fantastycznym rozwiązaniem, bo dialogi czarownic od zawsze uważałam za prawdziwe majstersztyki. Również tutaj udały się wyśmienicie i są jedną z najmocniejszych stron powieści. Poza nimi poznamy jeszcze kilka innych przedstawicielek tego szlachetnego zawodu, możecie więc spodziewać się absolutnie wszystkiego.

Najmocniejszą chyba stroną Pratchetta jest po prostu jego styl, rewelacyjnie oddany przez tłumacza. Czasem odnoszę wrażenie, że mógłby pisać historie o marchewkach, a ja i tak czytałabym to z prawdziwą przyjemnością. Wiele fragmentów W północ się odzieję mogłoby być samodzielnymi cytatami, cechuje je bowiem wielka trafność i polot. Pratchett jest mistrzem w zabawie językiem, w związku z czym sama fabuła schodzi często na drugi, a nawet trzeci plan. Być może ma to swoje zalety – pierwsze, dobre wrażenie maskuje bowiem drobne braki w dość schematycznej fabule.

Fani twórczości Pratchetta bez wątpienia zapoznają się i z tą powieścią, więc najprawdopodobniej nie muszę ich do tego namawiać. Tych, którzy autora jeszcze nie znają zachęcam z całego serca do sięgnięcia po cykl o Tiffany Obolałej. Nie jest to na pewno najlepsza seria Świata Dysku, ale stanowi całkiem dobrą pozycje na liście książek wartych przeczytania. Zwłaszcza w wakacje!

Recenzja napisana została dla portalu FANTASTA.

7 komentarzy:

  1. Pod pierwszymi zdaniami podpisuję się bez wahania - też kocham Pratchetta i jego czarownice :) Dialogi między nianią Ogg a babcią należą do moich ulubionych, dlatego tak kocham "Wyprawę czarownic" i "Maskaradę" - tam można się nimi nacieszyć w pełni :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, obie części są genialne i należą do moich ulubionych. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się spodobała ta książka - najlepsza z cyklu o Tiffany. Jestem wielką fanką dyskowych czarownic, poza wymienionymi wyżej tytułami uwielbiam "Panowie i Damy" i "Carpe Jugulum"

    OdpowiedzUsuń
  4. Za serią o Tiffany wprawdzie nie przepadam, ale jeśli jest tam mnóstwo czarownic, to chyba czas zajrzeć. Też uwielbiam czarownice ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze mam ambiwalentne uczucia, jak czytam Prachett'a i jak czytam recenzję jego książek. Ma z całą pewnością swój styl, ale czasami sceny w jego książkach są jakby żywcem wyciągnięte z amerykańskich parodii. Jak np. w "Prawdzie". Ale za to całkowicie inne zdanie mam o "Pomniejszych bóstwach" - jak dla mnie jego naaajlepszą książką. Pożyczyłam od znajomego Kosiarza, zobaczymy do której grupy należy ta książka. Dobra recenzja. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trylogia z Panną Tiffany Obolałą zrobiła na mnie wrażenie. I te piktale:D
    http://zzyciaksiazek.blogspot.com/search/label/pratchett

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...