Tak, jak pisałam wczoraj - moja współpraca z portalem Fantasta.pl zaowocowała pierwszą autorską recenzją dla portalu. Początek okazał się jak najbardziej pomyślny, ponieważ książka, którą dostarczono mi do recenzji okazała się świetna. Więcej informacji o powieści znajdziecie TUTAJ, poniżej natomiast moja recenzja. Mam nadzieję, że zachęcę Was do lektury!
Jak się miewa polski horror?
Wygląda na to, że całkiem dobrze! Osobą, która sukcesywnie się do tego przyczynia jest, bez wątpienia, Łukasz Śmigiel, który zdążył już zamieszać w fantastycznym światku, a to za sprawą czasopisma poświęconego horrorowi „Lśnienie”, zbiorowi opowiadań grozy „Demony” czy licznym opowiadaniom, które coraz częściej pojawiają się w prasie. Chyba każde dokonanie tego Autora przyjęte zostaje entuzjastycznie. Cóż, nie będę się tutaj wyłamywać.
Powieść „Decathexis” to pierwszy dłuższy tekst Łukasza, z którym miałam okazję się zapoznać i prawdę mówiąc już czekam na więcej. Tę książkę czyta się naprawdę jednym tchem, wciąga bowiem czytelnika od pierwszej strony i trzyma w napięciu do samego końca (o samym zakończeniu jednak za moment). Wykreowany przez Autora świat Kirkegaardu jest niesamowity. A raczej niesamowicie okropny, ponury i brutalny. Tutaj władzę sprawuje sama Śmierć, której mieszkańcy podporządkowali każdą najdrobniejszą dziedzinę swego życia, by jak najpełniej wyrażać uwielbienie do wszechmogącej Morii. Królowa Geneview, przy wsparciu Jona Pendegasta, młodego tanatologa i Danse Macabre – królewskiego szermierza, stara się jednak zerwać z wielowiekową tradycją kultywowania śmierci. Sprowadzi to na nią oczywiście gniew wrogów. Ale na tym nie koniec. Od jakiegoś czasu z cmentarzy znikają ciała. Kto za tym stoi, co dzieje się z tymi ciałami, jaka mroczna tajemnica okrywa te wydarzenia? Na te pytania spróbuje odpowiedzieć Pendegast, prowadząc potajemne śledztwo. I to śledztwo nie byle jakie! Dla mnie to zdecydowanie najlepszy punkt książki, który Łukaszowi udał się wprost wzorcowo.
Bardzo mocną stroną powieści jest również swoisty mix gatunkowy – mamy tutaj niewątpliwie elementy horroru, przedstawione w sposób bardzo sugestywny, mamy mroczny kryminał, brawurowe pojedynki w stylu Dumasa, nieco steampunku. Ja byłam zachwycona, zdaję sobie jednak sprawę, że komuś taka mieszanka może nie przypaść do gustu.
Kolejny plus to rewelacyjny styl. Nie wiem, jak On to robi, ale stosuje z wielkim powodzeniem genialny kontrast pomiędzy ohydną treścią a pięknym, plastycznym i dopracowanym językiem. Autor opisuje gnijące, puchnące zwłoki, fruwające wnętrzności, rozliczne okrucieństwa, mlaszczące jelita, a robi to w tak piękny sposób, że czytelnik jest oczarowany. To naprawdę trudna sztuka, ale tutaj udała się w stu procentach. Mało kto potrafi tworzyć opisy o nachyleniu, nazwijmy to fizjologicznym, z takim wdziękiem, tak obrazowo, jak Łukasz.
Do tych wszystkich zalet dochodzi naprawdę imponująca wiedza z dziedziny tanatologii i tanatopraksji, która ujawnia się niby mimochodem, ale widać, że Autor naprawdę interesuje się śmiercią i sporo czasu poświęcił na zgłębienie tych zagadnień. Idealnie zresztą zachowano proporcje – czytelnik nie jest w żaden sposób tym ogromem przytłaczany, elementów typowo naukowych jest tu w sam raz.
Niestety, pomimo naprawdę wielu mocnych stron, książka ma też wady. Pojawiają się wątki kompletnie niepotrzebne, które, moim zdaniem, zwalniają tylko akcję i odciągają nas od głównej linii. Czyta się je dobrze, tworzą specyficzny klimat, ale przy takim tempie powieści wolałabym się nie rozpraszać, tylko gnać wraz z Autorem i jego bohaterami aż do wielkiego finału.
No właśnie – finał. Ja naprawdę do ostatniej strony byłam zaintrygowana, czułam spore napięcie i spodziewałam się solidnego kopa. Mój błąd – nie doczytałam, że to dopiero pierwszy tom, i zakończenie zwyczajnie mnie rozczarowało. Przy tak silnym stopniowaniu napięcia w trakcie całej powieści być może zabrakło już czegoś na sam koniec, czegoś, co zwaliłoby mnie z nóg i kazało skamleć o więcej. Być może wyniknęło to z błędnego nastawienia? Ale nie ma się co rozwodzić – słabe strony tej książki są rekompensowane przez całą resztę. Oczywiście czekam na tom drugi i łączę z nim spore nadzieje. Pomimo drobnych wad „Decathexis” jest niewątpliwie perełką, z którą trzeba się zapoznać. Do czego gorąco namawiam.
Wygląda na to, że całkiem dobrze! Osobą, która sukcesywnie się do tego przyczynia jest, bez wątpienia, Łukasz Śmigiel, który zdążył już zamieszać w fantastycznym światku, a to za sprawą czasopisma poświęconego horrorowi „Lśnienie”, zbiorowi opowiadań grozy „Demony” czy licznym opowiadaniom, które coraz częściej pojawiają się w prasie. Chyba każde dokonanie tego Autora przyjęte zostaje entuzjastycznie. Cóż, nie będę się tutaj wyłamywać.
Powieść „Decathexis” to pierwszy dłuższy tekst Łukasza, z którym miałam okazję się zapoznać i prawdę mówiąc już czekam na więcej. Tę książkę czyta się naprawdę jednym tchem, wciąga bowiem czytelnika od pierwszej strony i trzyma w napięciu do samego końca (o samym zakończeniu jednak za moment). Wykreowany przez Autora świat Kirkegaardu jest niesamowity. A raczej niesamowicie okropny, ponury i brutalny. Tutaj władzę sprawuje sama Śmierć, której mieszkańcy podporządkowali każdą najdrobniejszą dziedzinę swego życia, by jak najpełniej wyrażać uwielbienie do wszechmogącej Morii. Królowa Geneview, przy wsparciu Jona Pendegasta, młodego tanatologa i Danse Macabre – królewskiego szermierza, stara się jednak zerwać z wielowiekową tradycją kultywowania śmierci. Sprowadzi to na nią oczywiście gniew wrogów. Ale na tym nie koniec. Od jakiegoś czasu z cmentarzy znikają ciała. Kto za tym stoi, co dzieje się z tymi ciałami, jaka mroczna tajemnica okrywa te wydarzenia? Na te pytania spróbuje odpowiedzieć Pendegast, prowadząc potajemne śledztwo. I to śledztwo nie byle jakie! Dla mnie to zdecydowanie najlepszy punkt książki, który Łukaszowi udał się wprost wzorcowo.
Bardzo mocną stroną powieści jest również swoisty mix gatunkowy – mamy tutaj niewątpliwie elementy horroru, przedstawione w sposób bardzo sugestywny, mamy mroczny kryminał, brawurowe pojedynki w stylu Dumasa, nieco steampunku. Ja byłam zachwycona, zdaję sobie jednak sprawę, że komuś taka mieszanka może nie przypaść do gustu.
Kolejny plus to rewelacyjny styl. Nie wiem, jak On to robi, ale stosuje z wielkim powodzeniem genialny kontrast pomiędzy ohydną treścią a pięknym, plastycznym i dopracowanym językiem. Autor opisuje gnijące, puchnące zwłoki, fruwające wnętrzności, rozliczne okrucieństwa, mlaszczące jelita, a robi to w tak piękny sposób, że czytelnik jest oczarowany. To naprawdę trudna sztuka, ale tutaj udała się w stu procentach. Mało kto potrafi tworzyć opisy o nachyleniu, nazwijmy to fizjologicznym, z takim wdziękiem, tak obrazowo, jak Łukasz.
Do tych wszystkich zalet dochodzi naprawdę imponująca wiedza z dziedziny tanatologii i tanatopraksji, która ujawnia się niby mimochodem, ale widać, że Autor naprawdę interesuje się śmiercią i sporo czasu poświęcił na zgłębienie tych zagadnień. Idealnie zresztą zachowano proporcje – czytelnik nie jest w żaden sposób tym ogromem przytłaczany, elementów typowo naukowych jest tu w sam raz.
Niestety, pomimo naprawdę wielu mocnych stron, książka ma też wady. Pojawiają się wątki kompletnie niepotrzebne, które, moim zdaniem, zwalniają tylko akcję i odciągają nas od głównej linii. Czyta się je dobrze, tworzą specyficzny klimat, ale przy takim tempie powieści wolałabym się nie rozpraszać, tylko gnać wraz z Autorem i jego bohaterami aż do wielkiego finału.
No właśnie – finał. Ja naprawdę do ostatniej strony byłam zaintrygowana, czułam spore napięcie i spodziewałam się solidnego kopa. Mój błąd – nie doczytałam, że to dopiero pierwszy tom, i zakończenie zwyczajnie mnie rozczarowało. Przy tak silnym stopniowaniu napięcia w trakcie całej powieści być może zabrakło już czegoś na sam koniec, czegoś, co zwaliłoby mnie z nóg i kazało skamleć o więcej. Być może wyniknęło to z błędnego nastawienia? Ale nie ma się co rozwodzić – słabe strony tej książki są rekompensowane przez całą resztę. Oczywiście czekam na tom drugi i łączę z nim spore nadzieje. Pomimo drobnych wad „Decathexis” jest niewątpliwie perełką, z którą trzeba się zapoznać. Do czego gorąco namawiam.
Memento Mori
Dzięki za recenzję. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na Facebookowy profil Decathexis. Łukasz Śmigiel.
OdpowiedzUsuńTo była przyjemność :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawy tej powieści. Opowiadanie z tomu Demony było jednym z moich ulubionych (No dobra, w rzeczywistości jednym z niewielu z tego tomu, które przypadły mi do gustu), ale pamiętam z tamtej lektury, że bardzo żałowałem, że opowiadanie było tylko opowiadaniem, a tu po jakimś czasie proszę bardzo mamy i powieśc. Pomysł wydaje się rewelacyjny REWELACYJNY.
OdpowiedzUsuń