poniedziałek, 31 stycznia 2011

Śmierć mrocznego lorda, Laurell K. Hamilton

Jeśli lubicie Anitę Blake, uroczą zabójczynię wampirów z zasadami, stworzoną przez Laurell K. Hamilton oraz sensacyjną literaturę z wampirem w tle, to absolutnie nie czytajcie tej książki. Jeżeli natomiast uwielbiacie RPG, mroczne klimaty Ravenloft w systemie Dungeons & Dragons, i literaturę opartą na tym systemie – oto, prawdopodobnie, powieść dla Was.

Śmierć mrocznego lorda, to wydana niedawno w Polsce (w USA w 1995 roku!) powieść znanej autorki, Laurell K. Hamilton. Proza zupełnie inna od tego, do czego autorka zdążyła mnie przyzwyczaić i co, prawdę mówiąc, polubiłam. Na tyle inna, że niestety nie za bardzo przypadła mi do gustu, choć jestem przekonana, że znajdzie swoich fanów.
Fabuła książki jest stosunkowo sztampowa i mało skomplikowana. Ot, na spokojne miasteczko rzucono czar. Wszyscy zmarli wstają z grobów i powracają, by dręczyć swoich bliskich. Żywe trupy ma pokonać drużyna, której przewodzi Jonathan, wytrwały tropiciel i zabójca magów, człowiek o dość mocnym kręgosłupie moralnym, wyznający proste zasady, a przy tym dość zamknięty na odstępstwa od tego, co uznał za normę. Pod jego opieką znajduje się cała galeria postaci – wojowników i wojowniczek, ludzi od brudnej roboty, najemników, którzy zwalczają zło w ponurej krainie. I właśnie bohaterów będzie dotyczył pierwszy zarzut, jaki stawiam książce.
Powieść jest stosunkowo krótka, natomiast zapoznajemy się na jej kartach z potężną grupą postaci, przedstawionych bardzo pobieżnie. Na plan pierwszy wysuwa się irytująca Elanie, młoda dziewczyna o dziwnych zdolnościach, która zaczyna podążać swoją własną ścieżką. Jej przemyślenia i wypowiedzi bywają denerwujące i infantylne, jakby tworzone na siłę. Co ciekawe, to właśnie jej powinniśmy kibicować, gdy przeciwstawia się Jonathanowi, jednak we mnie wzbudziła uczucie wręcz odwrotne. Postać ta jest drażniąca i miałka, bardzo marudna i moim zdaniem nieinteresująca. Wstyd się przyznać, ale kilkakrotnie przyszło mi na myśl „niech te zombiaki ją wreszcie zjedzą!”. Inni bohaterowie, poza wspomnianym Jonathanem, pozbawieni są w zasadzie indywidualności, nie przywiązują nas do siebie, czasem trudno ich rozróżnić. Być może, gdyby autorka zmniejszyła nieco tę drużynę, łatwiej byłoby się z nimi identyfikować i emocjonować ich przygodami, których niestety w książce też nie ma za wiele.
Zamiast wartkiej akcji, jakiej spodziewałam się po literaturze opartej na RPG, mamy mnóstwo rozwlekłych, zbędnych i nużących opisów, które wstrzymują akcję, nie wnosząc przy tym nic nowego, czy świeżego. Najgorszą jednak stroną książki są dialogi. Mdłe, bezsensowne, o niczym. Nie wspominając już o tym, że kilkakrotnie miałam uczucie deja vu, bowiem sporo fraz, czy sytuacji po prostu się powtarzało.

Oczywiście książka nie ma samych wad. Bardzo spodobała mi się sama koncepcja krainy, w której toczy się akcja powieści. Panuje w niej ponury, mroczny klimat i wszechobecne poczucie beznadziei. Kraina potrafi wysysać energię z przybyłych do niej stworzeń, jest miejscem przeklętym, areną zabawy szaleńca. Dziwne uczucie niepokoju towarzyszyło mi jeszcze długo po zakończeniu lektury. Zainteresowało mnie również podejście do samej magii – trudnej, przeklętej sztuki, opisywanej w sposób niejako namacalny. Spore wrażenie zrobiły rozważania nad konsekwencjami, jakie niesie za sobą magia - w pewnym momencie już sami zaczynami wątpić, czy sama w sobie może być zła, czy jednak ludzie wpływają na to, jaki przybiera charakter. Był to zabieg naprawdę ciekawy, zmuszający do krótkiej refleksji. Niestety, opisów czarów, całej otoczki wokół nich, było na tyle dużo, że znów szybko mnie znudziły powtarzalnością pewnych motywów.

Dużą zaletą powieści jest scena finalna, przywodząca na myśl akcję z typowych horrorów. Mroczne uliczki po zmierzchu, wypełnione armią nieumarłych, śmierć, zabierająca towarzyszy, brak pomocy ze strony mieszkańców. O tak, dla samej końcówki warto przeczytać tę książkę.

Nie wiem sama, jak powinnam ocenić tę powieść. Z jednej strony ewidentnie nie jest to literatura wysokich lotów, z drugiej potrafi oczarować klimatem. Ma wiele wad, ale z drugiej strony kilka detali sprawia, że trudno uznać ją za prozę słabą. Myślę, że mimo wszystko warto wydawać w Polsce książki tego typu. Być może zainspiruje to kolejne pokolenia do sięgnięcia po „papierowe” RPG-i, poszukiwania niesamowitych światów i kreowania własnych, bardziej emocjonujących przygód. Innych może skłonić do sięgnięcia po literaturę fantastyczną z wyższej półki. Bardziej wybredny i doświadczony czytelnik na pewno nie powinien sięgać akurat po tę pozycję. No chyba, że bardzo lubi książki osadzone w realiach systemów RPG.

Recenzja pisana dla portalu Fantasta.pl.

6 komentarzy:

  1. Bardzo fajna recenzja, a nad książką się zastanowię ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli masz coś ciekawszego, to ze spokojem sobie odpuść ;) Jeśli nie, to próbuj ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ciekawi mnie dlaczego fani Anity Blake mają po tę pozycję nie sięgać. Przestaną lubić Anitę, czy co? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieee, żywe trupy to nie dla mnie. Zombie zawsze były dla mnie odrażające i (no przyznam się - straszne też) ociupinkę żałosne. Takie bez klasy.
    Plus te słabe dialogi... Ja nie wiem, ale jak mnie dialogi nie porywają, to ciężko mi przez lekturę przebrnąć.

    OdpowiedzUsuń
  5. fajnie, że jesteś! odwiedzę Cię nie raz!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...