Zapraszam do zapoznania się z kolejną recenzją, pisaną dla portalu Fantasta.
Wznowienie serii o Czarnej Kompanii było, moim zdaniem, jedną z najbardziej trafnych decyzji wydawnictwa Rebis. Dzięki temu kolejne pokolenia czytelników mogą zapoznać się z tym fenomenalnym dziełem, bez konieczności buszowania po antykwariatach i walki o poszczególne tomy, z czym, swego czasu, sama się borykałam. Ale do meritum – Powrót Czarnej Kompanii to już trzeci tom zbiorczego wydania jednego z najważniejszych cyklów fantasy, który bardzo szybko trafił na sam szczyt w moim prywatnym rankingu.
Tym razem tom składa się z dwóch powieści: Ponure lata oraz A imię jej ciemność, których cechą wspólną jest spójna narracja Murgena, nowego kronikarza Kompanii. Nie ukrywam, że zdecydowanie bardziej lubię taką jednorodną narrację, dzięki której lektura zamienia się niejako w wysłuchiwanie opowieści, co bardzo cenię w fantasy. Z drugiej jednak strony jestem zagorzałą fanką Konowała, więc trochę ubolewam, że znów Kroniki spisuje ktoś inny, nadając im jednak bardzo osobisty charakter. Murgen jest zupełnie innym kronikarzem niż Konował czy Pani, a tom Ponure lata jest przez to jednym z najdziwniejszych. Mnóstwo tu osobistych dygresji i rozważań, balansowania na granicy czasu – Murgen niejednokrotnie osuwa się w wir szaleństwa i niejako podróżuje w czasie. Swoje ataki wnikliwie opisuje w Kronikach, co na mnie zrobiło piorunujące wrażenie, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że niektórych może to znudzić czy zwyczajnie zmęczyć, inni pogubią się w tym, co dzieje się tu i teraz, a co jest jedynie mglistym przebłyskiem przeszłości. Murgen jest zdecydowanie mniej konkretny i precyzyjny w swoich opisach niż Konował, czasem bywa chaotyczny. Glen Cook okazał się prawdziwym mistrzem w konstruowaniu narracji, tak odmiennej od poznanych dotychczas.
Powrót Czarnej Kompanii to tom nieco inny od poprzednich. Bardziej leniwy, nie naszpikowany akcją, jak to miało miejsce do tej pory. Bieg wydarzeń zdecydowanie zwolnił, duża część Ponurych lat to dramatyczny opis przeżyć Kompanii w oblężonym mieście. Opis niesamowicie realistyczny, wstrząsający i poruszający. Mam wrażenie, że mogłaby być to relacja z jakiejkolwiek prawdziwej wojny – wraz z bohaterami cierpimy głód, brodzimy po kostki w błocie, zdrapujemy paznokciami brud z poranionej skóry. Podczas lektury niemal czujemy wszechobecny smród, a nasze ciało przechodzą dreszcze na wieść o tym, że gdzieś w podziemiach ktoś pije ludzką krew. W takim świecie mało jest miejsca na miłość, która przedstawiona została w sposób bardzo oszczędny. Ten brutalny świat, w jakim przyszło żyć członkom Kompanii na długo zapada w pamięć. Akcja powieści nieco przyspiesza w tomie A imię jej ciemność, opisującym podróż do Khatovaru, który stał się prawdziwą obsesją Konowała.
Po raz kolejny wracamy do znanych już bohaterów, choć Kompania chyba nigdy nie była tak liczna, jak teraz. Obserwujemy, jak członkowie Kompanii starzeją się lub dojrzewają, widzimy, jak umierają, co nagle staje się po prostu naturalną koleją losu. Długo zastanawiałam się nad tym zabiegiem i nadal nie wiem, czy to autor swoją chłodną narracją pokazuje, że żołnierze coraz mniej emocjonalnie podchodzą do śmierci, czy to ja, czytelnik, podobnie, jak bohaterowie wystarczająco się na nią uodporniłam i z większą łatwością przechodzę nad nią do porządku dziennego. W każdym razie jest to niesamowity zabieg, który pokazuje mechanizmy wojny oraz uświadamia nam, że nawet ludzka śmierć może stać się czymś naturalnym, nad czym nie trzeba się długo rozwodzić w chwili, gdy dookoła wszystko płonie.
Co niezmiennie zachwyca w tym cyklu? Niewątpliwie cały wachlarz charakterów, w których wciąż nie ma postaci kryształowo dobrych i złych do szpiku kości. Wciąż jest tu cynizm i pragmatyczne podejście do wyznaczonych zadań, które chyba najpełniej oddaje jeden z moich ulubionych cytatów: Chciałem powiedzieć Konowałowi: Stary, jesteśmy tylko Czarną Kompanią. Jesteśmy bandą nieprzystosowanych do życia facetów, którzy umieją tylko wynajmować swoje miecze. Jasne, wdaliśmy się w z góry przegraną walkę z kilkoma dziwadłami, ale za sto lat nikogo to już nie będzie obchodzić. Uwikłaliśmy się w sprawę honoru, z powodu obietnic, jakie złożyliśmy (…). Nie próbuj jednak wmawiać nikomu, że zbawimy świat. W Czarnej Kompanii nie ma herosów czy altruistów, są ludzie, którzy z różnych powodów robią to, co muszą. Nie dorabiają do tego zbędnej ideologii, nie liczą na sławę.
Całość obrazu rewelacyjnie uzupełniają intrygi, nagłe i zaskakujące zmiany sojuszy, zdrady i niesamowite zwroty akcji. Ten cykl naprawdę czyta się z wypiekami na twarzy, sceny batalistyczne wciskają w fotel, a całość twardo siedzi w głowie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Już żałuję, że do końca pozostał jedynie ostatni tom, choć na początku byłam przerażona ilością części, które składają się na tę mroczną historię.
Powrót Czarnej Kompanii to niesamowita lektura, którą polecam każdemu. Warto jednak poznawać losy Kompanii w niewielkich odstępach czasu – po dłuższej przerwie miałam drobne problemy w połapaniem się kto jest kim z postaci pobocznych i jakie relacje łączyły danych bohaterów w przeszłości. Mam jednak nadzieję, że ten drobiazg was nie zrazi i, podobnie jak ja, staniecie się wielbicielami tego, bez wątpienia, rewolucyjnego cyklu.
Z pozostałymi recenzjami można się zapoznać na starszych stronach bloga: Kroniki Czarnej Kompanii, Księgi Południa.
niedziela, 26 grudnia 2010
Powrót Czarnej Kompanii, Glen Cook
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ty to potrafisz zachęcić :) Odkrywasz przede mną książki kompletnie mi nieznane z gatunku, który sobie dopiero powoli eksploruję, chwała Ci za to!
OdpowiedzUsuńJa też chętnie zaopatrzę się w tę serię - nawet bardzo chętnie.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Im więcej osób zarażę fantastyką - tym lepiej ;)))
OdpowiedzUsuń"Ponure lata" to zdecydowanie moja ulubiona część cyklu, a ewolucja postaci Mogaby to majstersztyk.
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem twojej opinii na temat najnowszego cyklu Cooka. Czytałaś już "Delegatury Nocy"?
Nie miałam okazji, ale mam nadzieję, że niebawem się uda! W tej chwili poluję na allegro na staroć - Słodki, srebrny blues. A po cichu liczę, że ta pozycja jest następna w kolejce do wznowienia!
OdpowiedzUsuń